niedziela, 23 stycznia 2011

Jak to z Robisiem było


*)



Na początku Robiś był maleńki, jak ziarnko maku.

Schowany w brzuszku mamusi, rósł szybciej niż fasolka w ogródku.

Tata Janusz często pytał mamusię Annę, kiedy po raz pierwszy zobaczy swego Robisia.

Wreszcie nadszedł ten dzień.

Mamusia włożyła najpiękniejszy szlafroczek w czerwone różyczki, pan doktor i tata ubrali zielone stroje.

Wszyscy czekali niecierpliwie, kiedy nasz Robiś zechce pojawić się na tym świecie.

A on wybrał samo południe, kiedy słonko najweselej świeciło za szpitalnym oknem.

Pan doktor z uroczystą miną położył golutkiego Robisia na brzuchu mamy.

Mamusia powitała maluszka najmilszym uśmiechem.

Tata, choć taki duży, co chwila ocierał oczy.

Potem delikatnie uściskał małe rączki Robisia.

I pocałował po kolei jego paluszki.

A Robiś miał ich osiem: po cztery na każdej rączce...


Mijały lata. Nasz Robiś wyrósł na dużego Roberta.

Tak dużego, że mama zaprowadziła go po raz pierwszy do szkoły.

Kiedy przechodzili obok szkolnego zegara chłopcu wydawało się, że ten wesoło pomachał do niego wskazówkami.

Ciekawe, że nikt, oprócz niego, tego nie zauważył.


Pod klasą stała już gromadka dzieci.

Rozmawiały głośno ze sobą, widocznie znały się już z przedszkola albo z podwórka.

Robert stanął nieco z boku, z nadzieją, że może ktoś do niego podejdzie.

Nic z tego. Dzieci, zajęte rozmową, zdawały się nie dostrzegać nowego kolegi.

Czy mama wtedy westchnęła cichutko, czy tylko mu się tak zdawało?


Pani kazała dzieciom ustawić się w pary.

Obok Roberta stanął drobny, rudowłosy chłopiec.
- Cześć, jestem Rafał, a ty?
- Robert.
- Fajnie, stoimy razem. A chcesz ze mną siedzieć w ławce?


Robert przełknął ślinę i kiwnął głową.


- Super! No to będziesz moim kolegą, przybij piątkę! - Rafał energicznie nadstawił swą dłoń.

Robert zawahał się na moment, i wtedy - właśnie wtedy! - szkolny zegar donośnie wybił godzinę 9.00.

Rafał złapał Roberta za rękę i wszyscy pomaszerowali za panią do sali.


Pierwszy dzień minął bardzo szybko.

Pierwszaki, bardzo przejęte, powędrowały do domu, by odrobić pierwsze zadanie domowe: spakować kredki i bloki.

Jutro będą robić swoje wizytówki.

Nazajutrz pani posadziła Rafała i Roberta w pierwszej ławce.

I dobrze, stąd, przez okno, najlepiej było widać szkolne boisko.

No, i mamę, która wychodziła przez bramkę machając Robertowi na pożegnanie.

Wizytówki były nie byle jakie: każde dziecko miało obrysować i wyciąć, z pani pomocą,
swoją jedną dłoń.

A na niej napisać swe imię, drukowanymi literami, bo innych jeszcze nie znali.

Robert uporał się z tym szybko, nie na darmo tyle rysował, w domu, pod okiem taty.

I to właśnie jego wizytówka - dłoń jako pierwsza została przyczepiona do tablicy.

- Proszę pani! A on się pomylił, tam jest za mało palców! - wykrzyknęła dziewczynka spod okna.


Robertowi zrobiło się gorąco.

Pani zerknęła na niego, ale nim zdołała coś powiedzieć, zadzwonił dzwonek.

Dzieci szybko wybiegły z klasy.

Została tylko pani i on...



Rafał przebiegał właśnie koło szkolnego zegara, gdy nagle ktoś zawołał go po imieniu.


Obejrzał się i ujrzał na środku korytarza... rycerza!

W zbroi, z mieczem przy boku, a nawet z husarskimi skrzydłami na plecach.

Rafał poczuł się, jakby nagle znalazł się w jednej z opowieści o dawnych
czasach, które wujek opowiadał mu od małego.

Gdy tak patrzył zdumiony, nieznajomy przemówił do niego:

- Jam jest Rycerz Błękitny i szukam swego giermka, czyżeś go widział, pacholę?

- Panie, po czym mam poznać, że to on?

Rycerz skinął wolno głową i wzniósł w górę dłoń w żelaznej rękawicy:

- Oto znak! Ma, tak jak ja, cztery palce na każdej dłoni!

Rafał stał chwilę oniemiały, dopiero na dźwięk uderzeń zegara szkolnego ocknął
się, i przypomniał sobie o czymś .

Z przejęciem wystękał:

- Panie, chodź ze mną...

W ciszy szkolnego korytarza donośnie rozległy się kroki okutych w żelazo stóp rycerza.

Kroczył on wolno, majestatycznie, a u jego ramion z szumem drżały, w rytm kroków, husarskie skrzydła.

Dłonią w żelaznej rękawicy zapukał do drzwi klasy I...

Dzieci zerwały się na równe nogi.

Z otwartymi buziami wpatrywały się w rycerza, który stanął na środku klasy.

A rycerz, zwrócony w stronę tablicy wpatrywał się w rysunek dłoni Roberta.

Robert poczuł nagle, jak szybko i mocno bije jego serce.

Za chwilę chłopiec miał przeżyć najdziwniejszy moment w swoim życiu.

- Robercie, synu Janusza i Anny! - uroczyście przemówił do niego rycerz - tyżeś mój giermek zaginiony!
A ja, Rycerz Błękitny, aż do dziś poszukiwałem ciebie. Długo wędrowałem, przez osiem gór, osiem krain dalekich, osiem puszczy nieprzebytych!

Tylko ty możesz pomóc mi uratować od zguby Krainę Błękitną, nękaną przez Smoka
Wężowego. Tylko ty...

Robert podniósł do góry głowę.

Przez moment wydawało mu się, że zza szczeliny w hełmie rycerza dostrzega dobre, szare oczy taty.

Ale przecież tata nie jest taki wysoki, i nigdy nie miał takiej zbroi...

Chłopiec poczuł, jak odwaga wypełnia jego serce.

- Panie, jestem gotów, w czym mogę ci pomóc?

Rycerz z wolna nachylił się nad nim i długo coś mu tłumaczył półgłosem.

Robert w skupieniu kiwał głową, pewnie na znak, że rozumie.

Właśnie szkolny zegar wybił południe.

Rycerz Błękitny wyprostował się i zdjął prawą rękawicę.

Oczom dzieci ukazała się dłoń z czterema palcami, tak samo jak ta Roberta, ale o wiele, wiele większa.

Robert, roześmiany i przejęty, wzniósł w górę swoją prawą rękę.

Do dziś nie wiadomo, który z nich: Robert czy Rycerz Błękitny, powiedział to
pierwszy, a może zrobili to jednocześnie?:

- Przybij czwórkę!
- Przybij czwórkę!

I na oczach pierwszaków, w geście przyjaźni, spotkały się dwie dłonie:
męska i chłopięca.

A pani, choć taka duża, co chwilę ocierała oczy.

I chyba nie tylko ona...



Jeśli spotkacie kiedyś Roberta, zapytajcie, jak poradził sobie ze Smokiem Wężowym .

Kto wie, może nawet opowie wam, jak przemierzał świat u boku Rycerza Błękitnego.

Pozdrówcie go ode mnie.

Aga Pe

*)Thomas Gainsborough, "Błękitny chłopiec", z wolnych zasobów Wikipedii,
obraz zamieszczony na stronie:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Thomas_Gainsborough_008.jpg&filetimestamp=20050519113253



"Straż hetmańska", obraz z wolnych zasobów Wikipedii, zamieszczony na stronie;
 http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Hetman%60s_guard.PNG&filetimestamp=20071225220318

3 komentarze:

  1. Agnieszko, zaczytałam się...przypomniał mi się jeszcze jeden Rycerz...Antek:)...chociaż to była inna bajka...
    Uściski:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś niesamowita!
    Na pewno uda Ci sie wydać ksiązkę dla dzieci i nie tylko - jak będa w niej takie ! utwory

    OdpowiedzUsuń
  3. Oby się kiedyś udało...
    Rycerz Antek, tak. Piękna postać.
    AP

    OdpowiedzUsuń